Muzyczna podróż w czasie i przestrzeni.

Spóźniłem się na koncert Loscila, przyznaję – ale nie sądzę, żeby w przypadku tego artysty i tego typu muzyki miało to aż tak bardzo duże znaczenie. Owszem, nie widząc ok 1/3 koncertu, nie trafiłem na sam początek i nie usłyszałem od czego muzyk wychodzi w swoich live actach, ale dalsza część, sedno koncertu było również bardzo wymowne i doskonale się obroniło.

Loscil wychodzi od ambientowych plam, oscylujących wokół dubowych pogłosów, o niesłyszalnej ale wyczuwalnej rytmice, która sprawia że jego kompozycje nie stoją ospale w miejscu, ale cały czas wibrują i przez to nabierają płynnej narracji. Jednocześnie Scott Morgan nie doprowadza do oczywistych finałów, wprost przeciwnie – kiedy można odnieść wrażenie, że oto za chwilę nastąpi kulminacja, utwory nagle tracą impet, a na pierwszy plan wysuwa się oniryczny, ciepło brzmiący elektroniczny kolaż.

Do koncertu dołączone były wizualizacje, które mimo że nie były przygotowane przez muzyka i szczegółowo dopasowane do koncertu, świetnie się z nim zgrywały. Obrazy pustki: lotnisko, widok z okna samolotu, wnętrze domu, z dodanym filtrem, nie narzucały się ale dopowiadały to, co dzieje się w muzyce i miały z nią sporo punktów wspólnych. Wyobcowanie, samotność, błądzenie, ale także swego rodzaju ciepło. Loscil umiejętnie buduje strukturę kompozycji i dramaturgię koncertu. Próżno było tu jednak szukać patetycznych rozwiązań, a raczej introwertyczne brzmienia, we frapujący sposób zatrzymujące moment trwania koncertu, jakbyśmy byli w jakiejś innej czasoprzestrzeni. Co robiło wrażenie tym większe, że odbywało się w małym pomieszczeniu Kolonii Artystów.

Loscil, Kolonia Artystów,Gdańsk, 24.03.13.

[Jakub Knera][noweidzieodmorza.com]