Dyskusja: 23.09.2020

Piotr Mańczak: Sylwester powiedział przed naszą rozmową, że będziemy sobie zadawać pytania. Chciałbym, aby dla odmiany mnie ktoś o coś spytał. Zamiana ról mogłaby być ciekawa. Może masz do mnie jakieś pytania?

Martyna Wędzicka-Obuchowicz: Niestety nie. Jeszcze nie. Może w trakcie się okaże, że mam.

PM: W takim razie zapraszam do wysłuchania Martyny Wędzickiej-Obuchowicz udzielającej odpowiedzi na zadawane przeze mnie pytania. Tradycyjnie zacytuję biogram: „ Absolwentka ASP w Gdańsku, projektantka plakatów, miłośniczka typografii i twórczyni systemów identyfikacji wizualnej. Wyróżniona w Przeglądzie Młodej Sztuki Świeża Krew 2019 oraz nominowana do nagrody >>Projektant Roku<< tego samego roku. Oprócz twardego i analitycznego projektowania interesuje się zjawiskiem przypadku i ludzkiego błędu.” Na początek zapytam, jak się zostaje Projektantem Roku?

MWO: Nie zostałam nim, otrzymałam tylko nominację. W tym roku nie można było zostać Projektantką Roku. Wcześniej były kategorie damskie i męskie, ale tym razem tylko jedna, po prostu Projektant Roku. Byłam jedyną dziewczyną nominowaną do Projektanta Roku, więc poniekąd czuję, że już wygrałam. Aby zostać dostrzeżoną w takim konkursie bardzo dużo się pracuje, nawet po 16 godzin dziennie. Gdy ma się dużo projektów wyróżnionych lub nagrodzonych w innych konkursach, na podstawie tego można uzyskać nominację do tytułu wspomnianego tytułu.

PM: Zatem gratuluję.

MW: Dziękuję.

PM: W twoim biogramie zaciekawiło mnie bardzo odniesienie do przypadku i ludzkiego błędu. Czy zgodzisz się z tym, że na co dzień zajmujesz się głównie projektowaniem?

MW: Tak, przede wszystkim jestem projektantką.

PM: Moim zdaniem to zajęcie trochę kontrastuje z zainteresowaniem przypadkowością. Czy uważasz, że w twoich pracach ta fascynacja, a jednocześnie połączenie przeciwności, jest widoczne?

MW: Myślę, że tak. Deformacje obrazu tworzę z użyciem skanera. Sama technika daje mi duże pole na przypadkowość rezultatu. Na początku faktycznie po prostu źle zeskanowałam, a potem świadomie zaczęłam to eksplorować. Robiłam nawet warsztaty z kreowania różnych deformacji na skanerze, mówiłam o tym, jaki sposób poruszać obiektem, aby osiągnąć określony skutek, rozciągnąć obraz, skrócić, pofalować. W tym działaniu na skanerze ma znaczenie także długość wiązki światła. Jednak nawet przy znajomości parametrów nie zawsze udaje się osiągnąć zaplanowany efekt. A do tego jednego skanu nigdy nie da się powtórzyć. Można powiedzieć, że każdy jest jak linie papilarne.

PM: Czy kontrolowany przypadek to nadal przypadek? Twoje prace wyglądają na bardzo przemyślane, nie stwarzają wrażenia chaosu, a raczej zaplanowanej kompozycji.

MWO: Cenię sobie chaos, sądzę, że widać to choćby w moim ubiorze, często zestawiam ze sobą rozmaite patterny. Ale kontrola nad tym nieporządkiem rzeczywiście wynika z kompozycji. W momencie tworzenia pracy myślę o tym, co chciałabym zobaczyć na końcu. W procesie tworzę sobie świat, który mogę kontrolować, czyli mam chaos, jednak jest on możliwy do okiełznania.

PM: Czy w takim razie zgodzisz się z tym, że przestrzeń sztuki jest opozycją do przestrzeni projektowania dla ciebie jako twórczyni?

MWO: Zawsze myślałam, że to jest opozycja, ale teraz widzę tu wzajemne dopełnienie. Tworzenie prac, powiedzmy, bardziej artystycznych, czyli nie na zlecenie, otworzyło mi głowę także w kwestiach projektowania. Dzięki tym doświadczeniom szukam niestandardowych rozwiązań, nieszablonowych kompozycji, cały czas rozwijam swój język wizualny. W ten sposób moje projektowe, graficzne działania sporo zyskują, gdy patrzę na nie już nie tylko z „praktycznej” perspektywy (jako nośnik informacji), ale też zaczynam patrzeć trochę jak na obraz, wizualny przedmiot pożądania.

PM: Praca projektanta kojarzy mi się z utrzymywaniem dyscypliny, która jest konieczna, gdy tworzy się na zamówienie. Trzeba mieć na uwadze kwestie komunikatywności, budżetu, rozmaitych wytycznych czy obostrzeń... Niezobowiązujące pole rysunku może być w takiej sytuacji wytchnieniem. Zastanawiam się , czy to może być dla ciebie wentyl bezpieczeństwa, swoboda?

MWO: Ja bardzo samo projektowanie. Jestem projektantem 24 godziny na dobę i nie mam potrzeby z tego wychodzić po zakończeniu pracy, cały czas tym żyję.

PM: Nie masz czasem potrzeby ucieczki?

MWO: Nie, zupełnie nie. Moje poczynania artystyczne są raczej bardziej swobodna kontynuacją działań projektowych. W obu tych aktywnościach cenię tworzenie komunikatu od zera, nadawanie znaczeń formom wizualnym.

PM: Powróćmy jeszcze do twoich spotkań z błędem. Jaki był najciekawszy błąd, który (niezamierzenie) popełniłaś?

MWO: Czasem mi się zdarza, że kiedy podczas projektowania w komputerze zaznaczam elementy, aby je przenieść, przez przypadek nie zaznaczam dokładnie wszystkich. Po przeniesieniu niepełnej formy okazuje się, że to jest super kompozycja, że może na tym trzeba teraz budować. Z jednej strony właśnie sobie coś zepsułam i muszę to okiełznać, a z drugiej strony okazuje się, że nie myślałam w ten sposób wcześniej, a tak też mogę zrobić. Wtedy przewracam cały ten układ do góry nogami, projektuję jeszcze raz i cieszę się, że czegoś nie zaznaczyłam.

PM: To przypomina mi pewną historię. Znajoma projektantka wysłała do klienta zrzut ekranu z programu graficznego, gdzie się znajdowała ikonka programu, która coś sygnalizowała. Klient, nie znając tych programów, bardzo się przywiązał właśnie do tego elementu, on mu się wydał najważniejszy w plakacie. Kiedy dostał finalną wersję, powiedział: „Ale zaraz, ale gdzie jest ten kwadracik z krzyżykiem, bo to było kluczowe”.

MWP: To prawda, że dziwny, niespodziewany lub pozornie niepasujący element w kompozycji przykuwa uwagę. Nie dziwię się, że klient mógł się do tego przyzwyczaić.

PM: Podczas poprzednich Wieszań wspomniałaś, że fizycznie przerabiasz swoje prace po wystawieniu ich. Poruszyłaś też motyw vanitas. To mnie zaskoczyło, przecież pianka modelarska, której użyłaś, nie jest materiałem biodegradowalnym, rozkładać się będzie prawdopodobnie długo. Jak na to odpowiesz?

MWO: Cóż, pianka modelarska to nie granit, ale może jej trwałość faktycznie przedłuży życie moich prac. To jest moja dopiero siódma praca z użyciem tego materiału. Tak naprawdę jeszcze szukam trwalszej (w sensie twardości materiału) alternatywy, być może będzie to sklejka. Pianka na razie pozwala mi na swobodę w eksperymentach kompozycyjnych i ekspresji, chcę wyrzucić z siebie pewne rzeczy, które mnie aktualnie interesują, sprawdzić, jak wyglądają poza moją głową. Nie wykluczam, że kiedyś przerobię te prace, odzyskując tworzywo, podzielę je, zrobię mniejsze prace, cały czas będę pracować z tą materią. W przyszłym tygodniu odbieram trzy prace, które wisiały w Plenum. One są ogromne i nie będę w stanie przechować tak dużych projektów, a do tego po trzech miesiącach w Plenum z ludźmi, którzy robią sobie obok nich zdjęcia, dotykają ich i po prostu imprezują, nie oszukuję się, wiem, że będą one raczej w opłakanym stanie. Podejrzewam, że przerobię je na mniejsze elementy, dostaną drugie życie jako obraz.

PM: Zdajesz się posługiwać językiem charakterystycznym dla artystów ekspresyjnych, a twoje prace zawierają osobiste odniesienia. Ale stajesz też w opozycji do tej emocjonalnej postawy, wydajesz się w ogóle nie przywiązywać do swoich prac w ich fizycznym wymiarze. Czy czujesz się artystką?

MWO: Na pierwszym Wieszaniu powiedziałam, że nigdy nie czułam się artystą, nie za bardzo lubię to słowo. Nie umniejszając nikomu, kto czuje się artystą. Kiedy byłam dzieckiem, rodzice powtarzali: „A, Martyna to jest taka artystka”. Faktycznie w tym czasie mocno zajmowały mnie plastyczne, manualne aktywności: malowanie farbami, wycinanie, kapelusze z papieru, z krepą, wtedy były takie kolorowe bibuły, potem rysowanie, moi rodzice wstawali w niedzielę, a ja już miałam cały blok zarysowany. Ale czułam, że rodzice nazywali mnie tak trochę z przymrużeniem oka. Nie lubiłam tego określenia, bo ja przecież robiłam ważne rzeczy, a czułam, że to określenie nie jest do końca poważne, nie rozumiałam, o co im chodziło. Ale nieco później mój tata uznał, ze jednak naprawdę jestem (lub powinnam zostać) artystą. Zasugerował, że powinnam iść do liceum plastycznego, skoro i tak najlepiej mi wychodzi rysowanie. Nie było to prawdą, bo też świetnie radziłam sobie z matematyką i przedmiotami ścisłymi. Ale mój tata uznał, że nie jest potrzebny kolejny inżynier w rodzinie, a może lepiej kolejnego artystę mieć na świecie. Ale ja w liceum poczułam, że chyba nie chcę zostać artystą, tylko konserwatorem zabytków. Zrobiłam teczkę pod tę konserwację zabytków i nie poszłam nawet na egzamin. W liceum plastycznym ma się dwóch wychowawców, od normalnych przedmiotów, że tak powiem i od „nienormalnych”. Ten od nienormalnych, artystycznych przedmiotów wziął mnie na stronę i powiedział: „Martyna, czy Ty zwariowałaś, naprawdę chcesz iść na tę konserwację?”. Nie zrozumiałam, przecież właśnie do tego się przygotowywałam. „Idź na ASP w Gdańsku, tam, gdzie Agata, twoja przyjaciółka, idźcie razem na te egzaminy.”

PM: To jest argument.

MWO:

 „Będziesz siedzieć na rusztowaniu pod kopułą z małym pędzelkiem, ty, która wszystko zrzucasz?” W sumie trochę było w tym racji... Poszłam więc na egzaminy na ASP i się dostałam, nawet się cieszyłam, poznałam ludzi, pomyślałam, że może i fajnie będzie tu studiować... Na studiach usłyszałam, że wszystko, co wiemy z liceum plastycznego, tutaj jest nieważne, trzeba zaorać, przemielić i najlepiej zapomnijcie, że byliście w plastyku. Już wtedy projektowanie było mi najbliższe, nie czułam, że jestem w stanie znaleźć swój styl rysując, malując, czy ilustrując. Teraz już łatwiej mi się określić, więc słowo „artysta” nie jest już takie przerażające.

PM: Czyli dawałaś sobą pokierować na tej drodze. Twoje słowa z dzieciństwa „dlaczego się ze mnie śmiejecie, przecież ja robię takie poważne rzeczy” są chyba nadal aktualne, w tym sensie, że wybrałaś sobie teraz bardzo poważny temat, tę wanitatywność. Na drugim Wieszaniu powiedziałaś, że według ciebie każdy musi dotknąć tego tematu, więc uznałaś, że i ty zrobisz to trochę „na zapas”. To interesujące, czy jest możliwa szczerość w przyjmowaniu tematu „na zapas”? Czy można sobie tak po prostu wybrać, nie trzeba tego przeżyć w jakiś sposób ? A może to temat wybiera nas?

MWO: Podoba mi się to określenie: „Temat wybiera nas”. W moim przypadku przemijanie, dokładnie mijający czas poniekąd wiążą się również z samą techniką, w której teraz tworzę. Rezultaty mojego glitchowania są ściśle związane z czasem podczas skanowania. Jeden skan zazwyczaj zajmuje mi od kilku do kilkudziesięciu sekund, można więc powiedzieć, że oglądam sobie mikromomenty z bliska. Nie mogę i nie pracuję chłodno, dosłownie „na zapas”.

PM: Wiążąc temat błędu z historią o konserwacji, którą przed chwilą opowiedziałaś, wyobrażam sobie, że zarówno konserwacja, jak i projektowanie to dziedziny, w których nie ma zbyt wiele miejsca na błąd. Czy jesteś w stanie wyobrazić sobie błąd powstały na polu projektowania, który byłby naprawdę fatalny w konsekwencjach? Nie mówię o projektowaniu samolotów czy mostów, myślę o projektowaniu graficznym.

MWO: To zależy od perspektywy. Dla klienta błędem może być użycie nieodpowiedniego odcienia koloru.

PM: Zignorujmy uczucia klienta. Czy myślisz, że to jest na tyle mocna dziedzina, że dałoby się zrujnować komuś życie? Albo setkom ludzi?

MWO: No może setkom nie, ale chociażby literówki... PM: Doprowadzić do wojny...

MWO: Myślę, że spokojnie. Świetnym przykładem są źle zaprojektowane wyniki Oskarowe pewnego roku, gdzie osoba odczytująca źle odczytała, kto wygrał.

PM: No i kolejne uczucia zranione... Czy ktoś w ogóle widział tę kartkę? Bo ja się zacząłem zastanawiać, po co w ogóle piszą nazwę filmu, który nie wygrał. Czy nie wystarczy napisać ten, który wygrał, skoro wygrywa tylko jeden?

(głos z widowni): Tam była podana zła koperta, a nie błąd na kartce.

PM: Ach tak. Ale jeśli ktoś jest wrażliwy, to by się mogło skończyć śmiercią. Szukałem odpowiedzi na pytanie, czy projektowanie graficzne może nas realnie dotknąć. Prace, które pokazujesz teraz w Kolonii, w zgrabny sposób dotykają ciebie, ale jednak zdajesz się obchodzić dookoła fakt, że są one raczej wyizolowanymi z kontekstu, fragmentarycznymi wypowiedziami, a nie kompletną opowieścią. Nie miałaś ochoty na jeszcze bardziej osobistą eksplorację? Na przykład w temacie ciała, który poruszasz w jednej z prac.

MWO: Jeszcze nie, ponieważ przestrzenne formy tworzę od niedawna. Zaczęło się tak, że zrobiłam kolaż, zeskanowałam go, pomieszałam i wycięłam. Wtedy uznałam, że otwarta kompozycja, której bliżej jest do obiektu, niż do obrazu, jest ciekawsza, niż zamykanie elementów, które właśnie powstały, w prostokącie, kadrowanie ich. Okazało się, że mają dużo lepszy wydźwięk, gdy wychodzą poza swoje ramy. Wolałam tę historię pokazać w całości. Kiedy zaczęłam wycinać, pomyślałam „Skoro już wycinam, to może pobawię się warstwami”. Codziennie pracuję na warstwach, ale cyfrowych, w programach komputerowych. W ten sposób zrobiłam podwójne przeniesienie myślowe: z komputera do fizycznego świata i z myślenia projektowego do projektu artystycznego.

PM: Udało ci się znaleźć pomiędzy obrazem, który jest, upraszczając, predysponowany do oglądania, a obiektem, który kusi, aby go dotknąć. Na koniec naszej rozmowy chciałbym zapytać o twoje nadchodzące projekty, plany na przyszłość. Słyszałem, że niebawem będzie można zobaczyć cię w Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia.

MWO: Tak, w najbliższy piątek (25.09.) w LKW Gallery. Pamiętam, kiedy przyjechałam na studia do Gdańska i zapuściłam się na spacer w okolice Dolnego Miasta (jeszcze przed rewitalizacją), wtedy pierwszy raz zobaczyłam ten tir i spodobał mi się. Teraz po dziesięciu latach od tamtego momentu dostałam propozycję zaprezentowania się w tym miejscu. Mogę zdradzić, że planuję pokazać obiekt przestrzenny, podobny do pokazywanych w Kolonii. Zostały jeszcze dwa dni, zrobiłam pół pracy, jest bardzo fajnie (śmiech). Ale w głowie mam wszystko. Niekiedy spotykam się ze zdziwieniem, dlaczego dość szybko i dużo projektuję. Wtedy tłumaczę, że zazwyczaj już na początku mam swoje wyobrażenie, jak to będzie wyglądać. Oczywiście, zawsze jest pewna rozbieżność między koncepcją, a realizacją, ale u mnie często to, co mam w głowie, jest spójne z finalnym efektem. Siadając do komputera, czy wycinając zwykle jestem w wyobraźni trzy kroki do przodu. Więc nawet się nie boję, że mam mało czasu, a muszę jeszcze parę rzeczy dokończyć, bo już wiem, jak to będzie wyglądało.

PM: Zazdroszczę tej umiejętności, ja dopóki nie zobaczę, to nie wiem, jak będzie wyglądało. Pamiętam podobną wypowiedź Stanisława Szukalskiego, który też dosyć dużo tworzył, a jego wytwory zdawały się być bardzo czasochłonne. Jednak miał podobną metodę, którą opisywał tak, że on przecież doskonale wie w najmniejszym szczególe, jak ta praca będzie wyglądać, a potem to tylko trzeba narysować, więc w sumie odwzorowanie tego, co ma w głowie, nie jest problemem. Twoi klienci nie mają zastrzeżeń?

MWO: Raczej nie mówię im o tym, że zazwyczaj już podczas rozmowy z nimi mam już w głowie wizję na to zlecenie. Wydaje mi się, że wielu projektantów tak ma, że jeszcze nie dostali zlecenia, a już potrafią w trakcie rozmowy myśleć „Ale to będzie taki super projekt, będzie wyglądał tak i tak...”. Ja tak mam zawsze. Odbieram telefon i tylko słyszę hasło, na przykład „To będą oleje tłoczone na zimno”- w głowie już wiem. „Super, każda etykieta w innym kolorze, do tego zestaw dużych mocnych ikon, duży napis „Omega” (kryptoreklama). Do końca miesiąca termin? Dobrze, dobrze...”. No i tak to wygląda.

PM: Żyć nie umierać.

MWO: No nie umierać. Każdy by chciał.